2024/01/31

Jiro śni o sushi


 Minęło kilkanaście lat odkąd oglądałam ten dokument, poczułam że czas go odświeżyć. Pamiętam jaki to był powiew świeżego powietrza, 2011r. ten film wzburzył falę zachwytów, zasłużenie. 

Malutki lokal na stacji metra w Tokio, w którym nawet nie ma toalety, tylko 10 miejsc, 85 letni wtedy Jiro wzbudził sensację w gastronomicznym świecie, zdobywając 3 gwiazdki Michelin dla swojej mini restauracji.

To film o przeogromnej pasji, pokorze i ciągłym doskonaleniu się. Dziś Jiro ma 98 lat, pracuje od 9 roku życia, i wciąż robi sushi w swojej restauracji. Jakiś czas temu odebrano mu gwiazdki Michelin gdyż restauracja została zamknięta dla ogółu, domyślam się, że przyjmują gości tylko na prywatne rezerwacje, które piętrzą się na kilka lat naprzód.

 Ten film jest niezwykły, a David Gelb z jego poetycką i filcharmonijną wizją obrazu, montażu i dźwięku wprowadził nas w świat kulinarny, jakiego tv nie widziała, co 4 lata później zaowocowało pierwszym sezonem Chef’s Table, który notabene wzbudził we mnie wzruszenie, satysfakcję estetyczną, piękno kunsztu kulinarnego na poziomie którego nie znałam.

 Minęło 9 lat więc Chef’s Table warto odświeżyć, przynajmniej 3 pierwsze sezony, które były najlepsze. 

2024/01/25

Placki ziemniaczane

 



Z plackami ziemniaczanymi to mam tak, że jadłam wtedy kiedy mi je Babcia zrobiła, czyli kiedy byłam w Polsce. Nie jest to też danie które chce mi się jeść często.

Sama placków nigdy nie smażyłam, nie miałam na nie za często ochoty i uważałam, że nie umiem ich robić tak dobrze, jak ona. A lubiłam ten rytuał.
Kiedy na starej tarce, do starej emaliowanej miski tarła ziemniaki na najdrobniejszych oczkach. Czekała, aż puszczą wodę i odlewała ją, dodawała jajko.
Mąki, mówiła, dodawać nie musisz, jeśli ziemniaki nie są zbyt wodniste i dobrze odsączysz nadmiar płynu. Na rozgrzanej, natłuszczonej patelni rozprowadzała masę. Jej placuszki były cieniuteńkie i bardzo chrupiące na brzegach, idealne. Zawsze jedzone tylko z cukrem. Oczywiście palcami. Uwielbiałam to. 

Od pięciu lat nie jadłam placków ziemniaczanych, i w tym roku mija pięć lat odkąd nie ma na tym świecie mojej Babci. Zaczęło mi ich brakować, a że w końcu znalazłam dobre ziemniaki, nadszedł moment by zrobić je sobie samej. 

Najprostsze rzeczy są najtrudniejsze do odtworzenia, szczególnie smaki, które pamiętamy z dzieciństwa. Te babcine, najstarsze smaki, korzenie i podwaliny wszystkich smaków. Niesiemy je na podniebieniu, próbując zachować molekuły smaku, jak drobinki rozsypanego dawno temu brokatu, ale jest to absolutnie niemożliwe do zrobienia.
Robimy podobnie, doprawiając dania zmysłem smakowej pamięci, który jest łącznikiem między przeszłością a przyszłością…


PLACKI ZIEMNIACZANE

1/2 kg ziemniaków 

1 jajko

1/2 łyżeczki soli

ciut pieprzu (2-3 przekręcenia młynka)

1-2 łyżeczki mąki (opcjonalnie)

tłuszcz do smażenia 

Ziemniaki obrać, umyć, zetrzeć na drobnej tarce, zostawić na kilka minut. Odlać wodę, która się zbierze. Dodać jako, sól i ew. mąkę. Smażyć na gorącym tłuszczu, jeść z czym lubimy.


Smacznego!

2022/01/21

Bo życie się składa z drobiazgów, jak kromka z okruszków.



Z „mojego” polskiego sklepu odeszła moja ulubiona pani, dwie nawet. 
Martwiłam się trochę jak to będzie z nowymi, ale jestem dobrej myśli.  
Bo ja to mam tak, że jak gdzieś chodzę, to już tak trochę jestem jak u siebie. 
Dzięki ludziom i relacjom.
 „Dzień dobry pani Marzenko/Edytko/Justynko” od progu i „do widzenia” to dla mnie hymn codzienności, klej który spaja te okruszki, co z nich się życie składa jak kromka.
 „Dzień dobry Dennis!” zakrzyknę do mojego pana od warzyw gdy podjeżdżam rowerem pod jego stragan. To są tak ważne, a drobne gesty: dzień dobry, dziękuję, przepraszam. Tutaj często "jak się masz, czy jesteś w zdrowiu?" Dennis często pyta. I błogosławieństwo, gdy odjeżdżam (prawdziwa historia, nie żartuję)
Wracając z targu, po pogawędkach z „moimi” ludźmi jadę rowerem. A na twarzy, z tej błogości i wdzięczności, szczerzy mi się kukurydza od ucha do ucha.
Mijam pana,
 a on tak jakoś spogląda, przez głowę przebiega myśl, że może wyglądam jak nawiedzona tak uśmiechnięta, ale co tam, tego nie da się powstrzymać bo i po co.
Ale jemu nie o to. Bo nagle mówi „bardzo podoba mi się Twój rower”, podziękowałam, on dodał „you’re welcome”
  uśmiechnęliśmy się oboje, i pojechałam z tym kolejnym darem dalej. 
Bo to są dary.
Małe prezenciki, które dajemy sobie wzajemnie na ulicy, w kolejce po bułki czy rybę, na stacji kolejowej, czekając na tramwaj. Słowa spontanicznej uprzejmości. 
Jak „tak ślicznie pani w tej sukience/fryzurze” powiedziane obcej kobiecie na ulicy. 
 Miłego dnia! - pani/panu na poczcie, w urzędzie, cukierni, sklepie, warzywniaku, aptece.
Co więcej, te słowa NIC NIE KOSZTUJĄ. 
Nic, nic a nic nie ubywa mi z konta, a wręcz przeciwnie PRZYBYWA MI, waluty, której nie da się pobrać z bankomatu. Robię to od lat, kiedy czuję ten impuls, widzę, i serce od razu chce to wypowiedzieć. 
Nie bronię mu. To działa cuda, mówię Wam.

W polskim sklepie pojawiła się nowa pani, klientka przede mną zapytała ją o imię, więc powiedziałam tylko, że miałam pytać, ale już wiem jak pani ma na imię i przedstawiłam się (bo lubię się zwracać po imieniu kiedy wchodzę i mówię „dzień dobry”)

W ogóle nie zdziwiły jej moje wielorazowe szmaciane woreczki na zakupy, ani to, że proszę o pakowanie wędliny wyłącznie w papier. Kiedy zapomnę woreczka, nie ma problemu dla niej zważyć luzem sześć michałków kokosowych i wrzucić mi do torby (niektóre panie bardzo tego nie lubią). Sama z siebie powiedziała, że pojęcia nie ma czemu ogórki pakuje się w folię i że dbanie o świat zaczyna się od własnego domu. Oczy mi się zaświeciły. 

No swój człowiek, pomyślałam. 

Kiedy ważyła mi ser, pyta czy może chcę więcej, bo ona tego kawałka końcowego już nie sprzeda. Czytaj: będzie wyrzucony. Takich przykładów jest więcej. 

Niby to jej praca i widzę, że innym nie chce się wysilać, ale ona jest tam taką zapobiegliwą, skrzętne gospodynią, lubiącą harmonię i porządek by dobrze pracować. Do tego z pogodnym usposobieniem.
Sama poprosiła mnie, by zapisać na kartce produkty, które zwykle kupuję i są w sklepie, bo jest nowa i nie wie, a chce zamówić. Zaproponowałam, że może komunikator internetowy będzie bardziej wygodny. Zgodziła się od razu. A ja dwa dni dumałam czy mogę ją o to poprosić, bo tak komunikowałyśmy się z poprzednią panią, pisała mi czy np. twaróg, drożdże i ulubiona musztarda są w nowej dostawie. 

W wiadomościach zawsze podpisuje się imieniem i pozdrawia serdecznie. 

Swój człowiek. 

Wczoraj zapytałam czy będzie w piątek w sklepie, odpisała, że tak i zaprasza.

Zaraz wsiądę na rower i zawiozę jej kawałek mojego chleba, przy okazji zerknę co nowego przyszło w dostawie. Marzy mu się kanapka z twarogiem śmietankowym z Czarnkowa i dżemem porzeczkowym. Tak, można marzyć o dobrym twarogu, co mieszkającym w Polsce może wydawać się śmieszne, ale tu bywa raz na tydzień, kilka sztuk.
I przyjemnie kiedy to marzenie się spełni.


2021/09/24

„Czuła przewodniczka”


„Cudzy żar może złościć tego, komu jest w życiu zimno. Cudza swoboda może drażnić tego, komu jest w życiu ciasno” 

Gdyby ta sentencja była wyryta na ścianach miast, jak reklamy napojów gazowanych, myślę mniej by było dyskusji typu „a ona powinna, co ona sobie wyobraża”. Każdy żyłby własnym życiem i swoje poletko pielęgnował, rozumiejąc że on woli równo przycięte iglaki, a ktoś inny dzikie chaszcze i to jest w porządku. Książka, której nie sposób przeoczyć ostatnio w internecie, bo człowiek natykał się na nią wszędzie. Od pierwszej strony trochę jak obuchem w łeb dostajemy rozszyfrowanie typów osobowości/masek/ról które gramy. Z różnych przyczyn na nas kobiety nałożonych. Społecznych, wychowawczych, kulturowych.

Znacie te typy. Spotkałyście je nie raz. Zobaczycie je w kobietach w swoim otoczeniu. To może Wasze kuzynki, szefowe, matki, siostry, dawne nauczycielki, babcie, teściowe, bratowe, przyjaciółki, sąsiadki. 

Rozpoznacie je w mig po klasyfikacji tu zawartej. Może nawet w sobie. Może w dawnej sobie, jeśli przebudzenie i ocknięcie nastąpiło. 

Jak przebudzić się z tego zaklęcia, jak przemienić, o tym jest ta książka. Niektóre rzeczy będą oczywiste, inne jak olśnienie i piorun z nieba. Dla mnie to był cytat, który załączam na kolejnym zdjęciu. Czytam i zatkało mnie. Nie mówię nic, czytam Miłemu na głos i ledwo co kończę a on mówi „przecież to o Tobie!”. 



Każda z nas znajdzie tu siebie. 

Niektóre siebie teraz, a niektóre tę z przeszłości. Niektóre zobaczą siebie w przyszłości, jako przebłysk tego co może być.  I to wydaje mi się wielką wartością tej książki. 

Polecam Wam Dziewczęta, Kobitki moje kochane, do czytania jak ciepłą czekoladę ale i czasem jak otrzeźwiające lekarstwo. Ta książka jest jak serdeczna przyjaciółka, która zna Was na wylot, nie ocenia za gorsze dni i wybory a poda rękę kiedy widzi, że wychodzicie z grząskiego błota, ku słońcu, ku własnej prawdzie.  

I o tym też jest ta książka. O dążeniu do bycia sobą, nie wersją siebie jaką chcieliby widzieć nas inni. I  szczerości komunikowania, własnej prawdy, a nie odgrywaniu roli Potulnej, Królowej Śniegu, Męczennicy. 

Bo najprościej być po prostu sobą, to rola której nie trzeba uczyć się na pamięć.